piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział 10

*****


 W pomieszczeniu było jasno. Ból głowy był pulsujący i nieregularny, ale stopniowo malał. Nikogo poza mną w pokoju nie było, a na korytarzu kręcił się trener. Popatrzyłam na zegarek. Była 22.30, co oznaczało, że byłam nieprzytomna krótko i być może jutro zostanę wypisana. Na salę wszedł Pan Brown.
- No koleżanko, niezłego strachu mi narobiłaś.
Było mi głupio.
- Philip o wszystkim mi powiedział. Jutro Paul zostanie odesłany do domu.
Nie wiedziałam czy mam być smutna, czy szczęśliwa. Wzruszyłam tylko ramionami.
- Czy coś mi dolega? - spytałam.
- Na szczęście nie. Twoje organy wewnętrzne są w porządku.
- A mama i tata?
- Dzwoniłem już do nich. Powiedziałem im, że to nic poważnego.
Opadłam z ulgą na poduszkę.
- O co wam tak w ogóle poszło? - zapytał.
- Chłopcy się o mnie pokłócili. - odpowiedziałam zrezygnowana.
- No to widzę masz branie dziewczyno. A tak w ogóle to na korytarzu ktoś na ciebie czeka. Mogę go wpuścić?
Kto mógł tam siedzieć? Komu trener pozwoliłby o tej godzinie pojechać z nim do szpitala? Chyba że...
- Tak. - odparłam i spojrzałam w okno.
- To ja już wychodzę, a wy porozmawiajcie.
Ciągle patrzyłam w okno, ale kątem oka dostrzegłam, że był to chłopak. Ociągając się spojrzałam w jego stronę.
- Hej. - powiedział.
- Siema. - odparłam.
Tak jak się spodziewałam to był nie kto inny jak Philip. W ręku trzymał różę.
- To dla ciebie. - powiedział i podał mi kwiatek.
- Dzięki. 
Beznamiętnie położyłam ją na szafce i zwróciłam wzrok w kierunku okna.
- Nie wiem jak mam cię przeprosić za to co się stało. Ja chciałbym to wszystko napra...
- Paul zachował się niewłaściwie, choć w części to też twoja wina. Gdybyś wtedy nie podszedł nic by się nie stało.
Phil usiadł na moim łóżku.
- Nie wiem jak bardzo powinienem cię błagać, żebyś mi wybaczyła, ale jest coś, co powinienem ci powiedzieć.
Spojrzałam pytająco.
- To wtedy, co mówiłem, że Paul w twoim imieniu gadał głupstwa na temat mnie i mojej rodziny, to była prawda.
W jego oczach zobaczyłam żal, smutek i prośbę o wybaczenie. Był zmieszany i mówienie sprawiało mu duży ból. Chwycił za moją rękę.
- Nigdy bym cię nie okłamał Kait. Nigdy.
Spojrzałam na swoją dłoń, którą trzymał, po czym z powrotem na niego. Zacisnęłam rękę dając mu do zrozumienia, że mu wybaczam.
Uśmiechnął się od ucha do ucha i klęknął przede mną składając mi pokłony.
- Wstań wariacie, bo jeszcze pomyślą, że jakieś modły nade mną odprawiasz. - zaśmiałam się.
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę. - wstał i mnie przytulił.
W tej samej chwili trener dał mu znak przez szybkę, że pora się zbierać. Niechętnie odsunął się ode mnie i poszedł w kierunku drzwi. Zdążył tylko powiedzieć:
- Dziękuję ci i przepraszam raz jeszcze.
Od razu po tym jak wyszedł zasnęłam.
*********************************************************************************
Wybaczcie, że rozdział taki krótki. Udało mi się naprawić własne życie, a większość zawdzięczam mojej przyjaciółce. A tak odbiegając od tematu, to mam na fb własną stronkę, na której umieszczam rysunki. Serdecznie zapraszam :) 
https://www.facebook.com/pages/Sylwia-Art/274472382737093?ref=hl

1 komentarz:

  1. Na stronkę na fb na pewno wejdę ;)
    A co do opowiadania to cały czas trzyma w napięciu!
    Nie przejmuj się tym, że ten rozdział taki krótki... Czekam na następny! ;)

    i zapraszam też do mnie:
    http://skoki-narciarskie-to-pasja.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń